W sali tronowej

Shawn Bolz

Bóg zaprasza nas, byśmy stali się częścią pokolenia, które zobaczy, jak świadectwo Jezusa jak burza rozprzestrzeni się z mocą po krańce świata. Zostaliśmy zaproszeni, by stanąć pośród tych, którzy będę jeszcze bardziej działać w sferze ponadnaturalnej. Jesteśmy zaproszeni, by oddać Jezusowi pełnię Jego nagrody. Możemy to zrobić, patrząc na jego nagrodę oczami Ducha Świętego. Wtedy posiądziemy te rzeczy przez jego Boską istotę, która wykracza poza naszą ograniczoną naturę.
W książce pt. "W sali tronowej" Shawn Bolz pisze o tym, co naprawdę jest w życiu najważniejsze. Konfrontuje nasze przyzwyczajenia i powszechne wartości z tym, o czym mówi Słowo Boże. Uświadamia niepokojącą zbieżność wartości kościelnych z tym, co ważne jest dla naszej kultury i stawia wiele, wiele pytań o nasze priorytety. Jakie miejsce w naszym życiu zajmuje realnie miłość do Jezusa? Co chcemy, a co powinniśmy osiągnąć? Jakie zadanie wypełnić? Ta pozycja z całą pewnością wpłynie na Twoje życie!

Pobierz poniższy fragment książki w formacie pdf_m

Miara prawdziwego sukcesu

Mój przyjaciel miał wizję nieba. Widział dziedziniec zewnętrzny, dziedziniec wewnętrzny i miejsce najświętsze, w którym stał Jezus. Ów człowiek wszedł najpierw na pierwszy dziedziniec, gdzie spotkał wielu znanych kaznodziejów ubiegłego wieku, wspaniałych nauczycieli, uzdrowicieli i proroków. Zaskoczony tym, że są na dziedzińcu zewnętrznym, podszedł do jednego z najbardziej znanych chrześcijan, którzy żyli w dwudziestym wieku, i zapytał szczerze zainteresowany: 

- Dlaczego nie jesteś w środku z Jezusem? - Człowiek ten spojrzał na niego z uśmiechem, odpowiadając: 

- Bo kochałem swoją służbę bardziej niż Jezusa. Więcej czasu poświęcałem na służenie ludziom, niż Jemu.

- Ten człowiek nie był zawstydzony i był wdzięczny, że może być w niebie. Mój przyjaciel jednak zasmucił się z powodu własnego życia. 

Wtedy został przeniesiony na dziedziniec wewnętrzny, gdzie rozpoznał współczesnego bohatera wiary: 

- Dlaczego nie jesteś w miejscu najświętszym? - spytał. Ten nie obraził się, ale szczerze odpowiedział: 

- Bardziej zależało mi na zrozumieniu i mądrości, niż na tym, by być z Jezusem. Moje życie koncentrowało się na intelektualnym zrozumieniu, a nie na relacji z Nim. 

Po raz kolejny mój przyjaciel został poruszony i nieco zniechęcony tym, co usłyszał. 

W końcu zaprowadzono go do miejsca najświętszego. Od Jezusa emanowała tam niezwykła miłość. Mój przyjaciel niemal nic nie widział, tak oślepiające światło wypełniało to pomieszczenie. Poniżej tronu zobaczył drobną kobietę trzymającą Boga za rękę. Próbował rozpoznać kim jest, ale nie przypominał sobie, by była pośród przywódców chrześcijańskich. Potem powoli podszedł do niej i zobaczył, że jej oczy są wpatrzone w Jezusa. Na początku się wahał, jednak w końcu zdecydował się jej przeszkodzić i spytał: 

- Kim jesteś? 

Jestem Jego - odpowiedziała, nie odrywając oczu od Jezusa. 

- Ale jak dostałaś się do miejsca najświętszego? - spytał. Na ułamek sekundy oderwała oczy od Jezusa, by na niego spojrzeć zaskoczona pytaniem. Jej oczy lśniły mocą Jego przyjemności. 

- Po prostu Go kochałam. Jedyne, co miałam przez wszystkie moje dni na ziemi, to miłość do Niego. 

- Musiałaś prowadzić niezwykłe życie! Jakich cudów przez ciebie dokonywał? - zapytał mój przyjaciel. Odpowiedziała trzeźwo, a jej głos był smutny: 

- Moje życie było warte przeżycia tylko ze względu na Niego. Nie zrobiłam nic, co uznano by za coś wielkiego. Spędzałam moje dnie z Nim, bo nie miałam nic innego. Ale On mnie kochał. On jest moim cudem. - Mój przyjaciel zaskoczony dalej zadawał jej pytania: 

- Nie miałaś żadnej służby? Żadnego obdarowania, które by cię do tego przygotowało? 

- Nie. Nie byłam w niczym dobra. Nie miałam dobrego głosu, więc nie mogłam śpiewać dla ludzi, tylko dla Niego, nie byłam zbyt elokwentna, nigdy więc nie nauczałam, nie otrzymywałam słów proroctwa dla innych osób. Po prostu kochałam Jego i tych, których postawił w moim życiu. 

Mój przyjaciel był zaskoczony, że osoba, która nie odniosła sukcesu w żadnej służbie, znalazła się w miejscu najświętszym, tak blisko Jezusa. 

Ta wizja pokazuje, jak z perspektywy nieba Bóg definiuje sukces i jak nasze postawy skupione na działaniu w służbie nie dorównują temu, co jest dla Niego ważne. Nasze sukcesy w jakiejkolwiek innej dziedzinie niż miłość nie robią wrażenia na Jezusie. Pokazał On, że nie dba o nasze ziemskie sukcesy, gdy przemawiał w swoim rodzinnym mieście. Powtarzając słowa proroka Izajasza, powiedział ludziom: 

Duch Pana Boga nade mnę, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej. (Iz 61:1-2; Łk 4:18—19) 

Jezus powiedział ludziom w swoim mieście, że nie przyszedł do nich, ale do tych, którzy byli głodni Boga. To im się nie spodobało, chcieli Go zabić. Czy Jezus czuł się odrzucony w swoich rodzinnych stronach? Nie, bo nie przyszedł po to, by zdobyć ich aprobatę. Przyszedł, żeby dać im prawdę. Jeśli ją odrzucali, odrzucali po pierwsze Boga, a po drugie Jego. Jezus nie przejmował się zbytnio, że Go odrzucono, ale martwiło go, że ludzie odrzucają Jego Ojca. 

W Liście do Galatów 5:6 Paweł wyjawia głęboką tajemnicę. Mówi, jaka jest ta jedyna rzecz, która liczy się do naszej wiecznej nagrody: wiara wyrażona w miłości. 

Jaki pożytek niesie sukces w pracy, służbie czy rodzinie, jeśli rozmijamy się z Boskim zaproszeniem, by budować wiecznie? Jedyną rzeczą, jaka naprawdę liczy się w tym świecie, jest miłość do Boga wyrażona w posłuszeństwie, które manifestuje się przez radykalne kroki wiary. 

Gdy nasze emocje są głęboko zakorzenione w całkowitej miłości do Boga, odrzucenie tego świata nas nie zaboli. Naszym fundamentem będzie ugruntowana Boża miłość. 

————————————

Pewnego wieczoru, gdy wyjeżdżałem na nabożeństwo w Domu Modlitwy w Kansas City, Bóg przemówił do mnie: „Weź ze sobą komórkę. Zadzwonię do ciebie”. Na początku trochę się zdenerwowałem, bo Jego głos był bardzo wyraźny, a ja nie rozumiałem, jak Pan zamierza zadzwonić na moją komórkę! Zaintrygowany i gotowy, by oglądać cuda, odpowiedziałem Panu: 

„Nie chciałbym okazać Ci braku szacunku, ale zostawię moją komórkę w domu. Jeśli chcesz do mnie zadzwonić, tam, dokąd jadę, są budki telefoniczne. Moi przyjaciele będą mieć telefony komórkowe. Albo możesz nawet w nadprzyrodzony sposób dostarczyć mi mój telefon”. 

To może się wydawać dziwne, ale wierzę, że to Bóg zachęcił mnie do takiego rozwiązania. Rzuciłem Mu wyzwanie, bo naprawdę byłem podekscytowany Jego słowem. Nie poddawałem Go próbie, ale w wierze sprawiłem, że w sferze naturalnej spełnienie tego słowa stanie się jeszcze trudniejsze. 

I ruszyłem na spotkanie. Noc był chłodna, miałem na sobie kurtkę. Po zakończonej modlitwie skierowałem się ku wyjściu, kiedy pewien dobry przyjaciel zatrzymał mnie, żeby zamienić parę słów. Rozmawialiśmy przez kilka minut. W pewnym momencie włożyłem dłonie do kieszeni kurtki. Potem wyjąłem prawą rękę z kieszeni, żeby się podrapać, po czym włożyłem ją tam z powrotem. Nagle zbladłem - telefon komórkowy w cudowny sposób zmaterializował się w mojej kieszeni. 

Widząc moje zaskoczenie, przyjaciel spytał, czy wszystko w porządku. Wziąłem telefon do ręki i zacząłem się w niego wpatrywać. Potem opowiedziałem znajomemu o mojej rozmowie z Bogiem, i obydwaj zaczęliśmy uparcie patrzeć na urządzenie. 

Staliśmy w budynku, w którym nigdy nie miałem zasięgu. Nagle telefon pokazał, że szuka sieci. Zadzwonił, jak tylko skończyłem wyjaśniać przyjacielowi, dlaczego byłem tak zaskoczony, gdy go znalazłem w kieszeni. Obydwaj spojrzeliśmy na komórkę - zadzwoniła, a na wyświetlaczu pojawił się napis „numer nieznany”. Chociaż przez ostatnie pięć lat odebrałem na tym aparacie już tysiące telefonów, nigdy nie wyświetlił mi się „numer nieznany”. Zaskoczony wpatrywałem się w dzwoniący telefon, aż mój przyjaciel powiedział: „Odbierz!” 

Zmieszany nacisnąłem przycisk z zieloną słuchawką i powiedziałem: „Halo?” Nie było odpowiedzi. Kilka razy powtórzyłem „Halo?”, ale kiedy spojrzałem na wyświetlacz, aparat ponownie szukał sieci. Przeprosiłem znajomego i wybiegłem na zewnątrz. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela Paula Keitha Davisa i opowiedziałem mu o całym zajściu, po czym zapytałem go: 

- Jak sądzisz, co to wszystko oznacza?

Myślę, że chodzi tu o nieznanego Boga, o którym Paweł mówił w Dziejach Apostolskich - odpowiedział intuicyjnie. 

Gdy tylko to powiedział, mój telefon znów zadzwonił, mimo że nie zakończyłem poprzedniego połączenia. Zgadnijcie, co pokazywał wyświetlacz - „numer nieznany”! Poczułem ciarki na plecach. Poprosiłem Paula Keitha, żeby zaczekał. 

- Chyba Bóg znów do mnie dzwoni. 

Odebrałem telefon na drugiej linii: 

- Halo? - Nie było odpowiedzi. - Halo? - Nadal nic. - Boże, czy to Ty? - zapytałem. Połączenie zostało zerwane i znów byłem na linii z Paulem Keithem.

Znów nieznany numer! - powiedziałem zaskoczony. 

Później zadzwoniłem do operatora mojej sieci, żeby sprawdzić, czy nie był to telefon od jakiegoś przedstawiciela handlowego. Powiedziano mi, że w wykazie nie odnotowano żadnego z tych dwóch połączeń. Potwierdzono inne przychodzące połączenia z tego dnia, owszem, ale te nie. Nie było ich też na moim rachunku telefonicznym.

(niniejsze fragmenty książki Shawna Bolza „W sali tronowej” zostały opublikowane na stronie eklezja.pl za uprzejmą zgodą Wydawnictwa Dawida - wydawnictwodawida.pl)